CreepyWrite #1


~*Jeff*~

Nie wytrzymam tu dłużej! Każda kolejna minuta siedzenia w tej dziurze doprowadza mnie już do szału. Ostatnią rozlaną krew jaką pamiętam to chyba jakieś rok temu! A to tylko moja rodzina... Innym nie przeszkadza siedzenie w tych ciemnych izolatkach, ale ja już mam tego dość! Slender trzyma nas wszystkich w swoich wielkich, kościstych łapach. Nie wiem nawet dlaczego musimy się go słuchać. Przecież swobodnie możemy wszyscy mu się przeciwstawić! Ale nie, czyta w myślach... Szuka słabych stron... Kontroluje nas... Nie wszystkich ale jednak...
Oczywiście siedzę teraz w swoim "pokoju", chociaż nie wiem czy pomieszczenie bez okien można tak nazwać. Reszta pałęta się gdzieś po korytarzach tego labiryntu. Zza drzwi dobiegają szepty rozmów. Ja mam wszystkiego dość. Gotuje się we mnie straszliwa chęć siania mordu. Brakuje mi słodkiego zapachu rozkładającego się ciała oraz widoku szkarłatnej krwi. Ja nie rozumiem, jak reszta to wytrzymuje?! Dawno nie przygarnęliśmy nowego, ani też dawno żaden z nas nie wyszedł na zewnątrz. Może w końcu pora przestać się ukrywać? Jak nie będzie nikogo do zabicia, można zamordować kogoś z nas...
Moje rozmyślenia przerwało delikatne pukanie w drzwi. Otworzyłem je i ujrzałem Jane... Stała z uśmiechem
na twarzy, co było dziwne. Rzadko się uśmiechała, mimo, że miała uroczy uśmiech. Oczywiście łączą nas tylko przyjaźń. Związki tutaj nigdy nie kończą się dobrze i nie są postrzegane jako "legalne", nie licząc oczywiście tego jak Toby i Clocky kleją się do siebie... Jak guma do buta.
- Mam ganiane wieści! - powiedziała rozbawiona Jane.
- A więc słucham? - odrzekłem lekko.
- Możemy się wybrać na nocną zabawę razem z Masky'm, Hoody'm, Toby'm i L.J.! - mówiąc "zabawę" miała namyśli jakieś morderstwo.
- Serio? Slender się zgodził? Tak dużym towarzystwem nie rzucimy się w oczy?
- Też byłam zdziwiona jak powiedział mi o tym Toby, ale zapewniał, że Garniak nie ma nic przeciwko! - "Garniak", tak czasami nazywamy Slendera.
- To świetnie! Już tu nie wytrzymuje! - powiedziałem nie małym entuzjazmem, chociaż wyjście z L.J. trochę mnie niepokoiło, ten koleś jest nie do zniesienia...
- Dobra, to przyjdę po ciebie jak tylko będziemy wychodzić! - i po chwili zniknęła z moich oczu w ciemnym korytarzu.

~~~
Jane przyszła po mnie jakiś czas po naszym ostatnim spotkaniu. W tym czasie udało mi się dokładnie naostrzyć nóż, który służył mi przy pierwszym morderstwie i rozcięciu sobie ust. Sama wybrała ten sam akt mordu.
- Już się nie mogę doczekać! - powiedziała rozemocjonowana.
- Ja też, a gdzie reszta?
- Czekają już przed wyjściem.
Ruszyliśmy oboje wzdłuż korytarza. Uśmiech z twarzy Jane nie znikał. Kiedy doszliśmy do wielkich, stalowych drzwi pokrytych łańcuchami zauważyłem, że czekali już na nas prawie wszyscy. Brakowało tylko jednego, L.J...
- Wiecie może przypadkiem gdzie się pałęta Jack? - zapytał zirytowany Masky.
 Oboje z Jane wzruszyliśmy ramionami. Masky... Prawa ręka Slendera. Jest całkiem spoko, chociaż czasami wkurza swoim gadaniem i pracoholizmem. Pupil Garniaka, nie sprzeciwia mu się tylko posłusznie wykonuje zadania. Jako nie jedyny nie przepada za L.J.
- Kurwa, no ja go zajebie... - powiedział po chwili milczenia.
- Nie wkurzaj się tak, na pewno zaraz będzie... - odrzekła mu Jane.
- Ta, jasne... Pewnie znowu żre te cukierki... W ogóle to kto wpadł na pomysł żeby go wziąć na tą wyprawę!?
- A może ja sam? - nagle usłyszałem chropowaty głos L.J. Wyłonił się z cienia, możliwe, że był już tu wcześniej. Wyją z kieszeni żółto-czerwonego lizaka i włożył go do ust.
- Uwierz mi mój drogi, że nie "żarłem cukierków", jak to się wyraziłeś... Ja się nimi delektowałem... Ich słodkim smakiem... Lub też kwaskowatym, jeśli mówimy o cukierkach smaku cytrynki! Albo ciągutki! O! Właśnie! Ciągutki! Też powinieneś ich spróbować... Może wtedy nie byłbyś takim zrzędą!
- Ech... Możemy już iść? - wtrąciła się, znudzona Jane.
- Tak będzie najlepiej... - odrzekł Masky po czym wyją z kieszeni zardzewiały klucz. Właśnie, to on miał klucz do otwarcia tych drzwi. Włożył go do zamka, a po chwili upadły na ziemię łańcuchu. Po pokoju rozniósł się wielki huk. Drzwi stały teraz przed nami otworem. Na zewnątrz panowała bezksiężycowa noc. W końcu! W końcu mogę kogoś zabić! Czeka mnie wielka przyjemność, na kolejny długi czas oczekiwania. Już się nie
mogę doczekać widoku tej słodkiej krwi...
- A może ty byś coś skubnął? - zapytał mnie nagle L.J. wyciągając rękę z cukierkiem w czerwonym papierku.
- Echm... Nie, dzięki... - na tym się skończyło, na szczęście. Czasami potrafi być strasznie upierdliwy. Oddaliłem się trochę w stronę Jane, wole jej towarzystwo. Na przodzie naszej grupy jak zwykle był Masky, za nim szedł L.J., który non stop żarł jakieś cukierki. Ja tuż za nim razem z Jane, a za nami Toby i Hoody o czymś rozmawiali. No, raczej Toby, Hoody nic nie mówi. Rozejrzałem się trochę dookoła i dopiero teraz zauważyłem, że jesteśmy w lesie. Dość gęstym. Gdzie nie gdzie, na drzewach wisiały kartki z różnymi napisami. Oczywiście, przecież to papiery Garniaka. Tak, więzi ludzi i niszczy im psychikę. Potem patroszy ze skóry, jak rybę... Przynajmniej tyle powiedziała mi Jane. Nawet nie wiem czy to prawda. Czy w ogóle ktoś wie co robi Slender ze swoimi ofiarami? Pewnie Masky i jego współpracownicy...
- A macie już pomysł kogo zamordujemy?! - zapytała nagle wesoła Jane. Dzisiaj zachowywała się tak jakby to nie była ona...
- Ja mam pewien pomysł... - odpowiedział jej obojętnie Masky.
- No więc słuchamy, szefuńciu... - powiedział do niego pogardliwie Jack.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, weźmiemy za naszą ofiarę trzyosobową rodzinkę...
- Matka, ojciec i...? - odezwał się Toby. Jak zwykle przygotowany ze swoimi już lekko zakrwawionymi siekierami. Jest on zwykłym szczeniakiem upolowanym przez Slendera. Toby nie wybrał, raczej został przez Garniaka wybrany. Jest całkiem spoko z tego całego towarzystwa.
- Właśnie, tylko Matka i dwie córki... - odpowiedział Masky.
- Widać zapowiada się dosyć ciekawie! - skomentował to L.J. - Mogę na siebie wziąć te dziewczynki? - już widziałem błysk w jego oczach kiedy to mówił.
- Dostaniesz na własność sześciolatkę, Hoody i Toby zajmą się starszą, a ja, Jane i Jeff weźmiemy na siebie matkę...
- Pff... - burknął zniesmaczony Jack.
- Coś ci nie pasuje? Zawsze możesz wrócić! - powiedział zirytowany Masky.
Na tym ta dyskusja się skończyła.
Po jakimś czasie doszliśmy do wielkiego budynku z czerwonej cegły. W żadnym z pokoi nie paliło się światło. Wszyscy spali! Już tylko drzwi dzieliły mnie od przyjemnego zabijania. Hoody szybko rozbroił zamek i po chwili byliśmy już w środku. Był on najcichszym człowiekiem jakiego znałem. Podobno nigdy się jeszcze nie odezwał. Weszliśmy wszyscy na górę. L.J., Toby i Hoody udali się do pokoju dziewczynek, a ja razem z Jane i Masky'm otworzyliśmy drzwi sypialni matki. Spała oczywiście. Musiała mieć ciężki dzień, bo na jej policzkach był rozmazany makijaż od ulanych łez. Zaraz zakończymy jej cierpienia. Jane podeszła do niej, przyjrzała się jej i w pewnym momencie pociągnęła ją za włosy. Kobieta obudziła się z krzykiem. Moja przyjaciółka natychmiast zasłoniła jej usta ręką, żeby nie wydała z siebie jeszcze jakiegoś odgłosu. Masky poszedł jej pomóc i oboje trzymali ją jak najmocniej. Matka zaczęła płakać i wić się we wszystkie strony. W jej oczach widziałem piękny strach.  Nie czekając długo wbiłem jej ostry nóż prosto w brzuch. Krew zaczęła powoli brudzić moje rękawy. Jej usta wypełniały się szkarłatnym płynem, a oczy zasypiały. Teraz tylko Jane wbiła jej swoje ostrze prosto w głowę. Krew rozlała się na jej twarz. Oblizała delikatnie swoje usta i znowu ujrzałem jej uśmiech. Wyciągnęła nóż z głowy z lekkim oporem. Po chwili zorientowałem się, że moja ręka nadal tkwi w otwartym szeroko brzuchu kobiety. Wyciągnąłem swój nóż jak najszybciej i spowodowałem tym wielką plamę krwi na ścianie.
- Mogę pożyczyć? - zapytał mnie Masky wskazując na nóż. Podałem mu go. Podszedł już do martwego ciała i kilkoma ruchami odciął jej głowę. Postawił ją na półce jak dekorację. Po chwili zaczął ponownie kroić ją na coraz to mniejsze części, a tam gdzie były kości po prostu je wyrywał. Krew była wszędzie. Nawet nie wiedziałem, że Masky może tak bardzo zmasakrować czyjeś ciało. To co ja robiłem to była tylko część tego co on mógł sam z tym zrobić. Był jakby w transie. Po dłuższym czasie oddał mi nóż. Po martwym ciele zostały tylko jakieś krwawe kawałki mięsa. To był piękny widok.
- Jack'owi trochę odbiło! - nagle do pokoju wbiegł Toby. Masky bez zastanowienia ruszył w stronę pokoju tych dziewczynek. Pobiegliśmy za nim. Kiedy weszliśmy do pokoju zastał nas ogień i spalone martwe ciało.
- Coś ty do cholery zrobił?! - krzyczał Masky na L.J., który stał sobie w koncie jak gdyby nigdy nic.
- Podpaliłem tej małej włosy... Uznałem, że wyskrobywanie ich z wnętrzności robi się powoli nudne... - odpowiedział z entuzjazmem.
- No ale to nie powód, żeby nas wszystkich spalić! - powiedziałem  bardzo wkurzony jego zachowaniem. - Mogłeś nas chociaż uprzedzić!
- Srutututu!
- A w ogóle to gdzie jest Hoody?! - zapytała Jane. W tym samym momencie ujrzałem go w drugim końcu pokoju jak chronił się przed ogniem. L.J. nic sobie z tego nie robił. Wyszedł po prostu bez żadnego słowa. Hoody próbował się przedostać przez ogień, ale on prędzej spłonie niż uda mu się stąd wyjść.
- Spróbuj przez okno! - krzyknęła Jane. Posłuchał. Jakoś udało mu się dojść i przejść przez okno, ale bez oparzeń się nie obejdzie. Wyszliśmy na zewnątrz. Hoody leżał na trawie z nadpalonym ubraniem. Ja i Toby pomogliśmy mu wstać.
- Ja go kiedyś serio zajebie! - mówił Masky. Był tak wkurzony jak nigdy. W sumie mu się nie dziwie. L.J. to totalny skurwiel. Udaliśmy się z powrotem w stronę lasu i do naszego "schronienia". Hoody był bardzo poszkodowany. Przez całą drogę szliśmy w milczeniu.
W środku spotkaliśmy L.J. jak zajadał się cukierkami. Masky, Toby i Jane zaprowadzili podpalonego do jego pokoju, ja miałem zamiar rozmówić się z Jack'em.
- Co ty sobie durniu myślałeś!? Przecież Hoody mógł przez ciebie zginąć!
- Wielka strata... - odpowiedział jakby go to w ogóle nie ruszało.
- Ty sądzisz, że jesteś taki fajny? Uwierz mi, że nie jesteś. Wszyscy cię nie znoszą. Weź wypchaj się tymi swoimi cukierkami! Naraziłeś nas na stracenie jednego z lepszych cichy morderców! Ale komu ja to mówię... Jesteś tylko zwykłą niańką z wyobraźni dzieci...
- Przesadzacie... - wzruszył ramionami. No po prostu nie wytrzymam. Zaraz się na niego rzucę i poderżnę mu gardło.
- Wiesz co... Wal się... Po prostu się wal... - nie miałem ochoty wdawać się dalej w dyskusję z nim, bo jeszcze stracę nerwy. Poszedłem wzdłuż korytarza do swojego pokoju.
Wiedziałem, że z L.J. będą same kłopoty... Idiota jakich mało...


~~~



~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~
I jak? :)
Proszę, zostawcie jakiś komentarz, 
który by opisał jak wam się podoba! (:
Czy pisać dalej?
~ Fire

Komentarze

  1. Anonimowy23:23:00

    Bardzo mi się podoba chcę jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny teeeekst ^^ tylko trudno czyta sie czcionkę. ale i tak jest zajefajny <3 Mr

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy17:33:00

    Jaki zajebisty!!! ^^ Pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz