CreepyWrite #2


~* Masky *~




Z wielką chęcią zamordowałbym tego egoistycznego, cukierkowego durnia, ale nie mogę. Dlaczego, Slender nam nie pozwala? Nadal tego nie rozumiem, ale jestem tu tylko do wykonywania jego rozkazów, nic innego mi nie pozostało. A, no właśnie. Musze zejść do piwnicy, znowu czarna robota idzie na mnie... Wyjąłem z kieszeni kolejny z kluczy, który był mi powierzony i otworzyłem nimi drzwi prowadzące w dół wielkiej izolatki. Jak zwykle była cała we krwi, a pośrodku leżało totalnie zmiażdżone ciało. Usłyszałem nagle czyjś krzyk. Na samym końcu pomieszczenia stał mój szef rozcinając jednym palcem twarz jakiej dziewczyny. Heh, jak zwykle przychodzę w ostatnim momencie. Chciałbym móc oglądać tą masakrę od początku, a nie przyjść na końcu i sprzątać śmierdzące szczątki... Ale dobra... Ja tu jestem tylko od wykonywania jego rozkazów. Posprzątam i będę miał już to z głowy. Slender na koniec rozstrzępił ciało tej dziewczyny, po czym jak zwykle zniknął w cieniu. Teleportuje się w tą i z powrotem...
Westchnąłem głośno i wyjąłem z kieszeni moją mp3, którą kiedyś zwinąłem z jakiegoś zlecenia. Włożyłem słuchawki do uszu, puściłem coś i wziąłem się za sprzątanie. Najbardziej emocjonująca rzecz na świecie... Normalnie dzisiaj powinien się tym zająć Hoody, ale skoro ten idiota go prawie spalił, ja robię to za niego. Zebrałem resztki pogruchotanych ciał, wymyłem ściany, przegoniłem szczury, a na sam koniec wytarłem podłogę. To chyba wszystko. Usiadłem w koncie sali i przyglądałem się martwemu, krwawemu ciału w worku. Nie rozumiem dlaczego Slender karze nam to sprzątać... Ta izolatka o wiele lepiej wygląda z wielką ilością krwi na ścianach, ale co ja mogę? Mam tylko wykonywać jego rozkazy... Zdjąłem maskę, w której powoli robiło mi się duszno. Wyjąłem z drugiej kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Zapaliłem jednego i rozkoszowałem się muzyką, która nadal płynęła w słuchawkach. Chwila spokoju, to czego na razie potrzebowałem... Skupiłem się i próbowałem sobie coś przypomnieć... I znowu rozbolała mnie głowa... Dlaczego prawie nic nie pamiętam z mojego poprzedniego życia? Toby na lewo i prawo chwali się tym jak zamordował własnego ojca, a ja? Nic nie pamiętam. Jestem tu tylko po to by wykonywać rozkazy szefa...


Wypaliłem do końca mojego papierosa, schowałem mp3 i wyszedłem z izolatki zabierając ze sobą worek z trupem. Po drodze, na schodach założyłem z powrotem moją maskę. Tam na górze, w towarzystwie wole ją mieć na sobie... Otworzyłem drzwi i przez przypadek kogoś nimi trafiłem.
- Ech... Przepraszam... - pomogłem Sally wstać. Mała Sally. Najmłodsza opętana osoba jaką znam. Zawsze trzymała w rączce swego pluszowego misia.
- A nic się nie stało! - powiedziała wesoło, po czym zniknęła radośnie biegając w dalszej części korytarza. Wzruszyłem ramionami i udałem się w stronę wyjścia. Musiałem przecież gdzieś wywalić te zwłoki. Otworzyłem drzwi kluczem i wyszedłem na zewnątrz ciemnego lasu. Poszedłem gdzieś na tyły obskurnego budynku, w którym kiedyś znajdował się szpital psychiatryczny. Raczej nie sądzę, by to był przypadek, że się tu znaleźliśmy... Wziąłem łopatę, która opierała się o jakiś grób. Wykopałem dosyć głęboki rów i wrzuciłem tam ciała. Od dawna zalatuje tu stęchlizną. Nie umiem policzyć ile ofiar już tu zakopałem. Wyjąłem z kieszeni kolejnego papierosa i podpaliłem go. Odchyliłem maskę, po czym zaciągnąłem się. Cisza, też piękna sprawa...
- Mogę? - usłyszałem za sobą głos Jane. Odwróciłem się i podałem jej kolejnego papierosa i zapalniczkę. Nie wiedziałem, że Jane pali. Oparłem się o mury starego budynku. Jane usiadła na jakimś grobie zaciągając się.
- Niezła jazda dzisiaj była, co nie? Wiesz jak się czuje Hoody? - zapytała.
- Jak na razie jego stan jest stabilny.
- Hm, a ty jak zwykle nie wzruszony... Dlaczego cały czas zgrywasz takiego ważniaka? Nie mógł byś raz odpuścić? Co z tego, że jesteś jednym z psycholi, nie mógłbyś pozwolić sobie na odrobinę luzu? - spojrzała na mnie wzrokiem zatroskanej matki. Wzruszyłem ramionami. "Luzuję się" kiedy jestem sam...
- Ale dobra, jak chcesz... - rzuciła niedopałek na ziemie i przygniotła go butem. - Przy okazji... Nie zostawiaj klucza w drzwiach, ktoś może uciec... - podała mi klucz od drzwi wejściowych.
Wróciła do środka, a ja zaczynałem już drugiego papierosa. Chyba zostanę tu chwilę dłużej...





~* Laughing Jack *~
Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Nie zrobiłem nic wielkiego! Hoody przeżył! A poza tym patrzeć jak to dziecko płonie żywcem... Mm, piękny widok... Ale jednak krwawa i bolesna sekcja ludzkiego ciała też jest ciekawa. Nie mogłem się powstrzymać! Patroszenie zwierząt robiło się już powoli nudne... A Hoody nie miał raczej żadnych zastrzeżeń... No ale cóż,  mówi się trudno! Ja i tak nadal sądzę,  że to nie moja wina.
Siedząc w moim małym pokoiku, lub też izolatce, zajadałem się słodkim lizakami! Aj, ten smak! Ciekawe dlaczego tylko ja je doceniam... Moje zajadanie przerwało delikatne pukanie w drzwi. Ciekawe kto to? Otworzyłem i ujrzałem Sally! Uśmiechnąłem się szeroko, jak to zwykle do tak małych dzieci.
- Jack!! Masz jeszcze te cukierki?! - zapytała wesoło. 
- Dla ciebie? Zawsze słonko - odpowiedziałem i wyjąłem z małej szafki paczuszkę ze słodkimi krówkami. - Proszę!
- Dzie-dziękuję! - powiedziała i zaczęła biec w dalszą stronę korytarza. Urocza dziewczynka, dodatkowo jako jedyna, której nie mam ochoty wypatroszyć.
Wróciłem na wygodne miejsce pośrodku mojego łóżka i ponownie zacząłem oblizywać słodkie lizaki. Już sięgałem po czwarte słodkości kiedy nagle znowu ktoś zaczął pukać w moje drzwi. Sally zjadła już swoje krówki? Podniosłem się szybko i otworzyłem. Za drzwiami stał Hoody z bandażami na rękach oraz w zwykłym czarnym podkoszulku, ale już tej ohydnej maski nie mógł zdjąć. Za nim stał Toby trzymając w ręku swoją złotą siekierę.
- Co was tu sprowadza? - zapytałem z szerokim uśmiechem, jak to zwykle.
- Hoody chciał się policzyć za to co mu zrobiłeś... - odpowiedział Toby obojętnie, co było do niego dziwnie nie podobne. Oczywiście Hoody się nie odezwał.
- Policzyć? No proszę was... Może zamiast tego poczęstujecie się słodyczami? Mam ich pełno! - rzekłem znowu z uśmiechem, lecz Toby tylko zmierzył mnie wzrokiem, a smutas nie raczył się nawet ruszyć. Nagle Hoody przy grzmocił mną o ścianę.
- Au! To nie było konieczne...
- Uwierz mi, że Hoody nie jest w nastroju do żartów... - odezwał się ponownie Toby. - Nie jest też szczęśliwy z powodu tego co mu zrobiłeś... - wskazał na bandaże i kawałki spalonej skóry. Smutas złapał mnie za szyję i próbował udusić. Chciałem coś powiedzieć, ale brak powietrza mi to uniemożliwiał. W ostatnim momencie z całej siły rzucił mną o ziemię. Padłem na twarz, a z ust leciała mi krew
- A i masz wiadomość od Slendera... Żadnych morderstw przez rok... - powiedział ostatnie Toby i razem z Hoody'm zniknęli w ciemnym korytarzu. Wytarłem krew, z twarzy i nadąsany wróciłem do pokoju...
Co oni sobie myślą? Pff...





~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • ~ • 
Nie najlepszy, ale cóż.
Jeśli chcesz następny rozdział to skomentuj!
Będę wiedziała czy to się opłaca :)
~ Fire

Komentarze

Prześlij komentarz