#7 Nothing Special in Hell: Nowe imię

Obudziłam się w moim pokoju totalnie… skołowana Pamiętałam niby wszystko, ale… Dziwne to było. Jeszcze ten irytujący szum w uszach…
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tam wracać. To była jedna z gorszych rzeczy, która w całym moim nędznym życiu mnie spotkała. Ból był okropny. Miałam ochotę oderwać głowę od swojego ciała, do czego nawet byłam zdolna, gdyby nie nagły paraliż moich kończyn. Teraz mogę się ruszać do woli. I dobrze. Musiałam wstać, trochę się rozruszać. Było mi niedobrze, powinnam poczuć się lepiej jeśli wstanę. Tak, to raczej dobry pomysł…
Wyszłam z pokoju i akurat pierwszą rzeczą która musiała mnie spotkać to wpadnięcie na kogoś. Ugh, ale ze mnie ciapa.
- Przepraszam… - powiedziałam odruchowo, robiąc krok do tyłu. Koleś tylko obojętnie machnął ręką. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem i niebieską maskę, bez usty oraz przyozdobioną czarnymi oczami, z których wypływała jakaś maź. W drugiej ręce trzymał coś czerwonego. Zachęcającym ruchem owej dłoni, najprawdopodobniej chciał mnie przekonać do spróbowania tego owego czegoś. Wyciągnął ją ku mnie, a ja zauważyłam, że na niej spoczywała nerka. Prawdziwa, ludzka nerka, z której jeszcze sączyła się krew. Zaprzeczyłam zwykłym ruchem głowy. Nie należę do sympatyków kanibalizmu. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Następnie poszedł dalej, przed siebie, od czasu do czasu wkładając swój przysmak pod maskę. Widać było, że ją gryzie. Wzdrygnęłam się.
Nie namyślając się dłużej nad owym osobnikiem, sama po chwili ruszyłam wzdłuż korytarza. W moich uszach, lub głowie, nadal słyszałam przeklęty szum, do którego wtem doszło dziwne, pojedyncze dzwonienie. Zaraz przez to zwariuję. Ale chwilę… Ja już zwariowałam… Zabawne.
W pokoju z tą starą kanapą siedziała Bezwyrazowa. Za nią, o ścianę opierał się nie kto inny jak gościu z tym szerokim uśmiechem. Bawił się swoim zakrwawionym nożem. Zignorowałam go i jego wzrok, którym, najprawdopodobniej, gdyby mógł, wypaliłby mi dziurę w czole.
- Moja droga, jak się czujesz? - zagadnęła kobieta. Dopiero teraz zauważyłem, że obok niej, z łbem na jej kolanach, leży jakiś dziwny pies, którego głaszcze.
- D-dobrze… - skłamałam. Nadal było mi okropnie słabo, ale mimo to coś mnie nagle olśniło. - Możesz mówić mi Fire, będzie prościej.
- Fire? - nie ukrywała zdziwienia. - Tak… Zwyczajnie? - w odpowiedzi tylko przytaknęłam.
- Irytuje mnie trochę, że nie mam imie-- - w tym momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdyby nie szybka reakcja Bezwyrazowej, zaliczyłabym prawdopodobnie glebę.
- Widzę, że nadal źle się trzymasz… Chodź… - zaczęła mnie prowadzić drogą powrotną przez korytarz.
Chwilę. Czy ja w tym momencie nadałam sobie imię? Fire? Przeklęty szum! Nie mogę się na niczym skupić! O co chodzi?! Co mnie nagle strzeliło z tym „imieniem”? To nawet nie jest imię!
Doszłyśmy do drzwi mojego pokoju. Nagle przed nami stanął chłopak w masce do połowy twarzy, w brązowej, zakrwawionej bluzie z niebieskim kapturem oraz żółtych goglach. Do spodni miał doczepione dwie, również zakrwawione, siekiery… Chwile, chwile… Siekiery?
- Toby? - zapytałam.
- Mówiłem, że normalnie wyglądam inaczej! - powiedział wesoło. Wiecie co się stało S.? Był dzisiaj wkurzony jak nigdy!
- Sądzę, że ona ci wszystko opowie… - rzekła cicho Bezwyrazowa. Weszliśmy do pokoju. Usadowiła mnie na łóżku i bez słowa odeszła. Złapałam się za głowę.
- Już się chyba domyślam o co chodzi… - odrzekł Toby, przesuwając bliżej siebie krzesło, które stało obok biurka. Usiadł na nim na odwrót niż powinien. - No więc, opowiadaj! - dodał zdejmując kaptur. Westchnęłam.
- Siedziałam po prostu w pokoju… - postanowiłam ominąć nieprzyjemny fakt spotkania z Jeffem. - I nagle przyszła ta…
- Bezwyrazowa? - dokończył.
- Ta… - nie potrafiłam się tym momencie skupić. Gubiłam słowa. - Zaprowadziła mnie do biura, czy pokoju, czy cokolwiek to jest, po prostu do S. On tam zaczął mi… Mieszać, mącić w głowie. Nie wiem co robił i mało mnie to nawet obchodzi… Po prostu bolało jak cholera…
- Ale się nie poddałaś! Czyli jak większość z nas… Nadal nie rozumiem, dlaczego był aż tak wkurzony… Twoje zachowanie mógł przewidzieć.
- Nic by się nie wydarzyło gdyby mnie tu nie było. Ja bym nie cierpiała katuszy, a on nie miałby problemu… - westchnęłam, przejeżdżając ręką po twarzy.
- Więc, chciałabyś stąd wyjść? - zapytał. Przytaknęłam tylko, bo w mojej głowie nadal trwał szum i nie przetwarzałam całkowicie tego co do mnie mówi. Po chwili jednak to do mnie dotarło.
- Tak! Oczywiście, że chcę! - wykrzyknęłam.
- Może i stąd wyjdziemy, ale tylko na chwilę. Żadnych morderstw, tak po prostu. Kumasz?
- Serio? Nie boisz się kary S.? - spojrzałam na niego.
- Boję się, ale też mam ochotę, choć na chwilę się stąd wyrwać…
- A dlaczego nie możemy nikogo zabić?
- Nasze morderstwa są skrupulatnie analizowane, od A do Z. Trzeba wszystko przewidzieć, nie można od tak wyjść i zabijać. Poza tym, gdybyśmy mieli tyle swobody nie byłoby kogo zabijać. Morderstwo raz na jakiś czas, ale udane, musi nam wystarczyć. Na zewnątrz jest to dla ludzi czymś chorym, nienormalnym, a dla nas to świetna zabawa, bądź coś do jedzenia. Chyba wiesz o czym mówię? Widzieć strach w ich oczach, słyszeć łamanie kości, czuć smak ich krwi. Tam to jest chore, tutaj to normalne… Jak ktoś cię złapie, już po tobie – przejechał palcem po swojej szyi. - Jeszcze kiedyś nie będziesz chciała stąd wychodzić. Świeża krew jest zawsze głodna nowych ofiar – powiedział wstając. - Czekaj na mnie. Przyjdę za kilka godzin, wtedy się wyrwiemy – powiedział i po prostu wyszedł, nie dając mi odpowiedzieć.
Teraz, nie mogłam się doczekać kiedy stąd wyjdziemy. Tylko co z S…

Komentarze